niedziela, 25 marca 2012

Pieluszkowe problemy ;(

Od dni kilku Mrówka ma problem,, a my razem z nim. Mimo starań i naturalnych pieluszek odparzył sobie chłopina pupę. Nie jakieś tam nie wiadomo co , ale wrażliwe jest dziecko jak każdy mężczyzna i cierpi. No i do tego kupka na okrągło. Co karmienie to kupka. I stąd odparzenie , o pośladki są zdrowe, chora jest tylko skóra wokół odbytu, ale to wystarczy. Tak więc walczymy, żeby jakoś to cholerstwo wyleczyć, niestety z mizernym jak na razie skutkiem. Rady na taką dolegliwość owszem są , ale niekoniecznie skuteczne, bo tak jak z jednym bobasem coś działa tak z innym wcale niekoniecznie. Bephanten nie dzieła, sudokrem raczej też nie bardzo, myjemy tyłek za każdym razem, wietrzymy co druga zmiana pieluszki, pieluszki co dwie godziny najpóźniej i stosujemy tylko te tzw stay dry, czyli ze specjalnym wkładem chroniącym skórę przed wilgocią. Jak na razie najlepiej działa wazelina, zaś zasypka podziałała jak płachta na byka, to był lament wręcz! No i w taki oto sposób spędzamy ostatnie godziny z Mrówką- na noszeniu, bujaniu i zapobieganiu pogorszeniu. Na szczęście w nocy mały śpi po dwie godzinki (czasami budzę do przebrania) więc nie ma aż takiej tragedii. A w dzień dajemy z tatusiem radę...

środa, 21 marca 2012

Ćwiczymy chustonoszenie

Jak na załączonym obrazku, od dwóch dni ćwiczymy zawijanie w chustę. Chust, mamy sztuk dwie, jedną kółkową i jedną wiązaną. O ile kółkową łatwo jest założyć o tyle z wiązaną mam mały problem. Materiału niby dużo ale jakoś dziwnie nie wystarcza w porównanie z tym co widzę na instruktażowych filmach zamieszczonych na tubce. Ale musimy się pouczyć, bo kółkowa jest szybka, ale plecy od niej bolą ponieważ   ciężar jest rozłożony tylko na jedno ramię. Po domu może być, ale na spacer to bym się jednak nie wybrała.
K. sceptyczny jak to facet, innowacje mu nie wchodzą, a przecież takie chusty to raczej powrót do przeszłości. Oby Mrówka polubił chustonoszenie bardziej od taty czego możecie nam życzyć.


sobota, 17 marca 2012

Mrówka

 Mrówka właśnie kończy 6 dzień życia, czas zatem na podsumowanie ;)
Mrówka jest bardzo szybkim chłopcem. To, że urodził się szybko to już wiemy teraz dowiemy się co nasz chłopaczek osiągnął w ciągu tego tygodnia. W drugiej dobie wyszedł ze szpitala, w trzeciej zgubił kikut pępowiny! W czwartej przesypiać zaczął ciurkiem 2 do 3 godzin w nocy i 1 do 2 godz. w dzień... To, że cysterna ma głos załapał już po drugiej dobie... wystarczy, że odezwę się gdzieś w pobliżu a on już otwiera dzioba :D Na tatę reaguje zgoła inaczej, tu widać wyraźnie czas relaksu i błogi uśmiech na twarzy ;) Mrówka ma wyłącznik na pięcie. Serio! Jak mu kółeczka palcem na piętach robić to się uspokaja ;) Jest też bardzo silny. Na brzuszku leżąc podnosi się bardzo wysoko do góry (po to żeby zaraz potem zaliczyć czołem glebę więc przezornie nie trenujemy pompek na twardym podłożu) i prężąc nóżki przesuwa się do przodu. Nie wiem czy to jest jakieś nadzwyczajne czy nie osiągnięcie, dla mnie jest bardzo nadzwyczajne bo zwyczajnie jestem zakochana ;D I będę tutaj przynudzać jak świeżo upieczona mama. Jest też jedna rzecz wstydliwa, ale warta wspomnienia. Mrówka chyba nie bardzo lubi jak się go nagrywa ;P Wniosek wysnuty na podstawie próby nagrania filmiku z pierwszej kąpieli w wannie, zakończonej zaraz na samym początku poprzez... zafajdanie wody piękną żółtą niemowlęcą kupką!
 Tak po za tym to czas nam leci na wpatrywaniu się w tą małą żółtą obecnie buźkę. No K. wpatrywać się chce jeszcze więcej niż ja. Serio! Nie wiedziałam, że można być aż tak przewrażliwionym. Mam nadzieję, że przejdzie mu wkrótce bo jeśli nie to zacznę rozważać jakąś terapię :P

czwartek, 15 marca 2012

Co to się działo, co się działo...

 Mam chwilę czasu i jesteśmy z Antosiem sami, więc może zdążę ;)
No więc do szpitala pojechaliśmy dość wcześnie ze względu na ryzyko wystąpienia krwawienia. Czyli bóle dopiero się zaczęły, a było to zaraz po moim ostatnim wpisie. Cały zresztą poród tak wyglądał , że w momencie kiedy wątpiłam w progres, progres po kilku chwilach następpował ze zdwojoną siłą.
 Podobno byliśmy w szpitalu około 8 wieczorem, podobno bo mi czas leciał wtedy inaczej. Od mierzenia był K.  Jak to zwykle bywa, po dotarciu na miejsce jakimś dziwnym trafem bóle przeszły i się w czasie rozsunęły. Normalka. Zbadano mnie, poczytano historię i pani doktor (którą widziałam po raz pierwszy i zarazem ostatni) postanowiła, że zostaję na oddziale , ale mam prawo do wszelkich wygód jakie bym miała na oddziale na którym chciałam rodzić oprócz basenu, co akurat zrozumiałe. No więc nakazane zostatało poruszanie się w tempie dowolnym na około oddziału, mogliśmy nawet iść na spacerek w około szpitala, tylko , żeby się stawiać na KTG co 15 minut. To był właściwie jedyny mankament. Salka na którą wylądowaliśmy miała na środku łóżko z ruchomymi częśćiami, takie wiecie   pupa w górze, nogi w górze... lub odwrotnie ;P Można było je podnieść lub opóścić co się potem okazało bardzo korzystne.  Była też lamka bardzo ruchoma i niezbyt jasna. Do tego fotel dla pomagającego i plastikowe łóżeczko dla maleństwa (z tego nie było potrzeby korzystać). Czyli całkiem przytulnie ;)
 Po jakiejś godzinie chodzenia oswoiłam się z sytuacją na tyle, że wszystko zaczęło się na nowo. Ciężko jest opisać wrażenia, ponieważ moje osobiste odczucia muszę umiejscowić w czasie, a czas podawany przez położną (super babka swoją drogą) i przez K jakoś mi do moich odczuć nie pasował. Wierzyłam im na słowo ;P No więc tak do 10 wieczorem w sobotę, czyli po 24 godzinach od alarmu, zaczęłam odczuwać bóle o wiele mocniejsze jednak ciągle jeszcze żartowałam. Położna śmiała się, że nie ma za dużo roboty przy mnie. Pokazała mi więc jak korzystać z gazu (to był jedyny środek jaki użyliśmy) i sobie nas zostawiła ;p No to sobie powdychaliśmy ;D  Na początku wrażenie było dziwne, taki nieprzyjemny posmak w ustach i trochę zawrotów głowy, jednak w momencie nasilenia się bóli już mi to nie przeszkadzało. Skurcze zaczęły się pojawiać częściej i częściej ale ciągle nieregularne. Kiedy zgłosiłam , że pojawiły się te z krzyża, położna ożyła ;) Stwierdziła , że na to właśnie czekaliśmy i że w takic stanie właśnie powinnam się zjawić w szpitalu. Powiem szczerze, że mnie to załamało. Minęło już ponad 24 godziny, byłam zmęczona i niewyspana , a oni mi mówią , że to dopiero początek! Zaczęłam w przerwach między skurczami rozważać tą cesarkę. W wyobraźni miałam perspektywę kolejnych godzin okropnych bóli , a wszystko zakończone cesarką bo przecież już bym nie miała sił przeć. Jednak położna przekonała mnie, że to co się teraz dzieje wyraźnie świadczy o tym , że do końca już niewiele. Że jak tylko mi się skurcze uregulują zaraz wołają lekarkę , żeby sprawdziła rozwarcie. Ciągle jeszcze miałam skurcze nieregularne, czasami z przerwami ponad 15 minutowymi! Było około 1 w niedziele kiedy ta rozmowa miała miejsce. I wtedy też położna powiedziała, że jeśli mnie to uspokoi to ona może mi to rozwarcie sprawdzić. I to było hasło! Odeszły mi wody zanim się do badania położyłam, rozwarcie okazało się dosyć duże 6-7 i jak to usłyszałam to wszystko się odmieniło. Miałam wrażenie, że skurcze nie mają przerw, gazu właściwie nie odstawiałam, ale zdążyłam zjeść grzanki między skurczami. Jeszcze jedno odczucie miałam zaraz przed pęknieciem pęcherza płodowego- kiedy skurcz odchodził czułam niesamowity przypływ energii , który kazał mi bardzo szybko chodzić, właściwie miałam wrażenie , że muszę biec! Pamiętam też, że położna pytała się czy może chcę jakiś środek znieczulający, ale już nie zdążyła usłyszeć odpowiedzi kiedy zaczęły się parte.
 I tu muszę przerwać na przypomnienie sobie ostatniego porodu. Wtedy byłam sama, nikt mi nic nie mówił, poród przyspieszono bo taka jest w polsce powszechna praktyka, a ból jaki pamiętam był silniejszy od tych , które odczuwałam obecnie chyba z 1000 razy (stąd właśnie moje zwątpienie, że dam radę) więc jak już doszło do partych to nawet ich za bardzo nie czułam, właściwie chciałam uciec, przeklinałam, wyzywałam i w ogóle tragedia! Do tego kazano mi leżeć plackiem na wznak! A tu proszę, żarty między skurczami i parte które ciężko nazwać bólami i możliwość wybrania pozycji - słowa położnej- mogę przyjąć poród gdziekolwiek sobie zażyczysz! Zażyczyłam sobie na stojąco w pozycji przystolnej ;P Czy krzyczałam? Owszem, ale to raczej tak samo krzyczą tenisistki, albo ciężarowcy przy poddzwigu. Raz pomagało , raz przeszkadzało. Niesamowite było to, że czułam jak Antoni się przesuwa, serio było go czuć w którym miejścu ciała się znajduje ;D No to jak go poczułam to nie pozostało nic innego jak go stamtąd wypchnąć. Wszystko trwało zaledwie pół godziny! Jeszcze jedno niesamowite wrażenie jakie dane mi było przeżyć to możliwość dotknięcia główki ;) Zależało mi na tym, bo się naczytałam i faktycznie niesamowite uczucie. Daje powera ;D Jak już mały wyskoczył to położono mi go od razu na brzuchu. Położna oczyściła go lekko ręcznikiem, ale właściwie to nie było za bardzo co czyścić. Wrażenie niesamowite, zaczęłam się trząść, nawet nie pamiętam za bardzo co się potem działo.
 K. sprawdził się doskonale, chociaż miałam podejrzenia, że stchórzy albo zemdleje, zwłaszcza, że chciał uciekać jak słyszał wrzaski z innego porodu ;P Twierdzi, że ja tak nie wrzeszczałam ;) No i na koniec, jak już młody się urodził i leżał plackiem na moich cyckach szukając zaworu, K. się popłakał z wrażenia :D Mówiłam, że to dobry pomysł taki poród razem :)

 Kiedy już było po wszystkim, osłabłam. Chyba nawet odpłynęłam, coś tam pamiętam, że niby krwawienie nie jest za duże. W karcie mam wpisane, że nie całe pół litra, ale K. twierdzi, że to było spokojnie ponad. Ja nie pamiętam i się nie znam. Mam anemię (8.7 poziom żelaza) i powinnam przyjmować tabletki na które ciągle czekam. Dziś jest czwartek, czuję się już lepiej, a przynajmniej nie tak słabo jak wczoraj ;) Zakochani jesteśmy w naszej mrówce po uszy, a Mrówka się nam odwzajemnia-
Daje pospać, lubi się przebierać o cycki mamy dba jak należy czyli chłopaczek na medal ;) Oby tak dalej... Zdjęcia razem następnym. Post pisany w czasie drzemki młodego w kołysce :)

poniedziałek, 12 marca 2012

Jestesmy w domku :)

Jako, ze nie dalo sie prowadzic zapiskow z 1 fazy porodu z wiadomych powodow :p musialam zapiski przerwac ;)
 Do szpitala pojechalismy w kilka godzin pozniej od ostatniego wpisu. Masakry nie bylo ;D Tyle, ze jako porod naturalny- tak! udalo sie :) - trwalo wszystko troche dluzej niz na przyspieszaczach. Z tym, ze dluzej nie znaczy gorzej ;) Po prostu troche juz bylismy niewyspani po koniec, no i najwiekszy mankament to taki, ze to nieszczesne lozysko przodujace kwalifikowalo nas na porod z komplikacjami. Wszystko po kolei opisze jak odpoczne i ochlone, bo ciagle jestem na haju ;P
Pozdrawiam :)

piątek, 9 marca 2012

tO juz ;D

9/03/2012 o 10 wieczorem zrobilo mi sie niedobrze, myslalam ze niestrawnosc. Potem doszly skurcze. Po kapieli nie przeszly, sa coraz mocniejsze,. Teraz jest godzina 1 w nocy. Powinnam sie przespac, ale jestem zbyt zdenerwowana. Na razie wszystko wskazuje na normalne objawy i jesli nie wystapi krwawienie to mamy nadzieje, ze Antos bedzie z nami dzisiaj.
 K. zdenerwowany, ale da rade :)  Jedziemy do sklepu bo sie okazalo ze nie mamy drobnych, ba nie mamy zadnych pieniedzy :P Over

10/03/2012 godzina 8.30
Skurcze sa nieregularne, raz co 15 raz co 10 a czasami co 20 minut, za to przybieraja na sile. W takim tepie to do jutra nic nie bedzie ;P
godzina 16.45
ciagle w domu. ciagle nie wierze, ze to juz, skurczze nieregularne co 7 co 10 minut ,ale nie tak bolesne znaczy sa bolesne, ale zadna masakra.... to jak dlugo mam czekac? hmmm Antos ma sie chyba dobrze bo szaleje miedzy skurczami ;) Pobyt w wannie byl blogoslawienstwem.

poniedziałek, 5 marca 2012

Nie ma to jak sie dwóch specjalistów w jednym czasie spotka...

 Dzisiaj miałam kontrolną wizytę w szpitalu. Trzy tygodnie temu lekarz postanowił, że właśnie za 3 tygodnie będzie chciał mnie zobaczyć. Po co? Tego dokładnie nie rozumiałam, ale powoli chyba coś mi tam świta. Wszystko rozbija się o tą moją nieszczęsną przodującą placentę (łożysko). Jeszcze rano byłam pewna, ze sobie pogadam z lekarzem i pomacham mu łapką na pożegnanie i do zobaczenia na porodówce... Dziś lekarz prowadzący był zajęty i przyjął mnie ktoś inny. Już ją kiedyś widziałam i powiem szczerze, że nie pałam sympatią do kobiety. Może przez to, że ciężko mi jest ją zrozumieć. Jej angielski jest okropny wręcz (kobieta nie dość, że mówi szybko to nie wypowiada całych wyrazów, to nawaet nie jest slang, ona po prostu mówi źle) i nie chodzi mi tu o akcent czy coś. W każdym razie pani doktor na szybkiego przeczytała co tam w karcie napisano i oznajmiła, że cesarka! Ja się pytam czy jest pewna, że doktor 3 tyg temu mówił co innego. Ona zaś do mnie, że ona w takim razie nie wie i, że pójdzie po doktora na konsultacje. Zanim doktór się pojawił postanowiła zbadać ułożenie Antoszewskiego. Ałć, bolało.... Już w ogóle zrobiła z siebie mojego wroga nr 1 !  Nerwy na maksa, a ona stwierdza, że młody nie leży poprawnie! Jak to? Przecież tydzień temu midłajwka była zadowolona !!!! Przyszedł lekarz. Zbadał. Zaczęli dyskutować i powiem szczerze, że jak się temu przysłuchiwałam (co prawda tej kobiety to niewiele rozumiałam) to po prostu miałam ochotę uciec i już nie wracać.
Stanęło na tym, że: Mam wybór, jeśli chcę cesarkę to mam powiedzieć i już. Jeśli zacznie się akcja porodowa, to mam telefonicznie i osobiście każdemu przypominać, że maja mnie dokładnie zbadać (zwłaszcza ułożenie młodego) bo mam wskazania do cesarskiego. Jeśli wystąpi krwawienie to niezwłocznie na stół.  Mam czekać tydzień, za tydzień kolejna wizyta  (nie mam pojęcia po co?) i definitywnie nie ma mowy, żebym miała rodzić naturalnie jeśli będę po terminie ;( Niby jak się to wszystko czyta to można się zastanowić o co mi chodzi? Cóż, nerwy mam ostatnio skołatane, nie czuję się "on top" i w ogóle depresyjnie okropnie (mam nadzieję , że to tylko hormony , a nie ta paskuda) i w takich okolicznościach naprawdę chciałabym wiedzieć na pewno, że będzie tak i tak, a tymczasem lekarz bawi się ze mną w kotka i myszkę i coś mi się wydaje, że po prostu wie, że będzie cesarka tylko nie chce mnie niepotrzebnie denerwować, wie przecież, że ja nie chcę tego zabiegu i woli nie zadzierać.  Teraz moje samopoczucie mówi mi, że może po prostu się poddać i umówić na tą cholerną cesarkę i za tydzień już pewnie byłoby po wszystkim. Nie wiem, ciężko mi to wszystko ogarnąć. W ten piątek będę się widziała z midłajwką i mam nadzieję, że mnie kobieta pocieszy jakoś.

 NIECH MNIE KTOŚ PRZYTULI!!!!!!!!!

czwartek, 1 marca 2012

Marcowac, marzenie, w marcu jak w garcu, marzanna....wiosna!

 I tak w dwupaku doczekaliśmy marca ;) Zwiastun wiosny, tej prawdziwej, tej cieplej i tej kapryśnej.
Marnie mi jakoś idzie prowadzenie zapisków ciążowych. Inny był zamiar, a inne wykonanie co u mnie jak zwykle chroniczne.
 Od ostatniego posta zmieniło się tyle, że ustaliłam przyczynę niepokoju. Braxton Hicks się kłania. Tamte dwa dni były dość niepokojące, ponieważ skurcze się nasilały zamiast łagodnieć, no ale przeszło. Czerwona pisze, że ma tak samo co miesiąc (PMS) heh, bo właśnie tak to jest z tymi dolegliwościami przed porodem, jak i przed menstruacją. Przechlapane mamy pod tym względem. Wracając do skurczy  - występują dość nieregularnie, ale cieszę się z każdego bo to mnie zbliża do rozwiązania. Organizm się przygotowuje do wysiłku. Czop śluzowy odszedł właśnie w tamtych niepokojących dniach, a ( jak uspokoiła mnie Londonerka ) to oznacza, że od tego momentu powinnam urodzić w ciągu 2 tygodni, czyli dokładnie w ustalonym terminie. Mam nadzieję, bo nie wiem czy zniosę nerwowo kolejne przenoszenie. Na razie z dnia na dzień czuję się dziwniej, a ostatnio włączył mi się syndrom gniazdowania. Ale nie nie, nie o sprzątanie chodzi (to akurat mnie nie pociąga, chociaż zauważam niedociągnięcia i to jest słabo powiedziane) , w związku z polepszeniem się pogody na ogródek mnie ciągnie! Przycinam, wyrywam i planuje. Mają podnieść cenę wody o 6% gdzie po zeszłorocznym gardeningu rachunki nasze są niebotyczne. Tak więc w tym pomidorów nie będzie, no może jeden mały krzaczek w doniczce, just for fun. Trawka będzie musiała poradzić sobie bez wody, najwyżej zamieni się w pustynie. Podlewanie tylko z konewki i tu chyba zakupię drugą, bo z jedną latać to dwa razy więcej czasu. Sąsiad mój ulubiony ma wodę na ryczałt, muszę z nim zagadać, żeby mi dolewał do beczki ;) Jemu nic nie ubędzie, a my może jakoś zaoszczędzimy. Tak to kurcze jest jak się ma liczniki. Dobre są jak się mieszka na flacie i bez rodziny. Z ogrodem to inna sprawa. Taki ogród przydomowy to jest bardzo fajna sprawa i można się zakochać. Wciąga. Jeszcze 3 lata temu mieliśmy tu tylko trawę i syf. A teraz kwiatki co roku nowe dosadzam, drzewka przycinam... tylko brak mi jeszcze zacięcia w nauce co i jak. Mamy na ten przykład kilka drzew jabłkowych (taka odmiana co rośnie płasko) i jedną gruszę. Oba drzewa zaatakował jakiś grzyb, takie zielonkawe chropowate paskudztwo, i nie mam zacięcia, żeby sie do ogrodniczego bryknąć i spytać o soluszyn. Niestety w tym roku zauważyłam to paskudztwo również na przedzie ogrodu, na naszej japońskiej wierzbie ;( Coś trzeba koniecznie z tym zrobić
 No i tak właśnie jak w poście tak i w życiu- mam ADHD i biorę się za tysiąc rzeczy na raz.
  Wczoraj byłam ostatni dzień w pracy. Smutno mi się zrobiło. Nawet nie wiem, czy będę mogła wrócić? Zobaczymy. A tak po za tym to psychika siadła całkiem.
 Nie do wiary, że za tydzień albo dwa będzie z nami nowy człowieczek. Normalnie mam pustkę w głowie i nie wierzę , że te wszystkie pieluchy i ubranka i sprzęty będą w użyciu. Nawet nie wiem jak! Serio mnie się powinno traktować jak pierworódkę ;P Ja nie wiem jak te nasze mamy to wszystko pamiętają (a pamiętają bo radzą od czasu do czasu coś tam). Ja mam w głowie pustkę. Jedyne co wiem, to że taka mała larwa wzbudza współczucie i jest najukochańsza na świecie. Wszyscy mi każą odpoczywać, a ja nie wierzę , że muszę. Wydaje mi się, ze dzidzia będzie tylko jadła i spała. Ech! Marudzę!